“ROBIENIE WAGI” – MOJA HISTORIA

Tym wpisem chce opowiedzieć Wam moją historię, jak znalazłam się w miejscu, w którym jestem teraz.
Historię tę traktuję trochę jako pamiętnik, formę powiedzenia głośno o rzeczach, które nie są oczywiste w sportach z podziałem na kategorie wagowe. Ale także o tym, co uzmysłowiłam sobie po wielu latach.

Czytając ten tekst, podejrzewam, że jesteś zawodnikiem, rodzicem dziecka trenującego lub po prostu osobą zaciekawioną moją drogą do dietetyki. Mam nadzieję, że dam do myślenia i że błędy, które popełniłam nie dotyczą Ciebie lub Twojego otoczenia.

Moje trenowanie zaczęło się od pójścia na pierwszy trening zapasów, w tajemnicy przed rodzicami 😉 Tata początkowo był przeciwny, bo to taki “niekobiecy” sport. (W sumie do teraz bardzo często spotykam się z tą opinią, która dla mnie oczywiście jest niezrozumiała).
Jednak po pierwszych zawodach, na które pojechałam bardzo szybko i na których udało mi się zdobyć srebrny medal, nie było już odwrotu. Wiadome było, że zostaje 🙂

Z czasem przyszło do wyboru kategorii wagowej. I chociaż byłam szczupłą nastolatką, zawsze ta niższa masa ciała była pożądana. Na początku brakował 1 kg do osiągnięcia limitu, z czasem liczba kilogramów do zrzucenia była większa (świadomie piszę “zrzucenia”, ponieważ takich metod nie nazwałabym redukcją). Zawsze wydawało się, że warto startować w niższej kategorii, ponieważ szanse na zdobycie medalu miały być wtedy znacząco większe.

Wiem, jak to jest “robić wagę”.
Wiem, jak to jest nie jeść przez 5 dni lub jeść minimalne ilości jedzenia.
Wiem, jak to jest nie pić prawie nic prócz kilku łyków wody przez kilka dni.
Wiem, jak to jest ubierać się w kilka warstw nieprzepuszczalnej odzieży, żeby wypocić kilka mililitrów wody.
Wiem, jak to jest iść do sauny i szczerze jej nie lubić.
Wiem, jak to jest zrzucić 5 kg w tydzień.
Wiem, jak to jest pożyczać lżejszy trykot (strój do walki w zapasach, w którym również przystępuje się do ważenia przed zawodami), żeby uciąć każde 50g.
Wiem, jak to jest nie mieć siły walczyć na zawodach.
I nareszcie, wiem, jak to jest po wadze pochłaniać ogromne ilości słodyczy, napojów czekoladowych, aby odbudować wygłodzony organizm.

Niestety obraz dość przerażający, bo sport inaczej się zwykle kojarzy, ale tak kiedyś to wyglądało. Chociaż mimo znacząco większej świadomości, dzieje się tak jeszcze dziś. To straszne, że takich drastycznych metod chwytają się już młodzi zawodnicy, co ma oczywiście ogromne odzwierciedlenie w ich zdrowiu.

To prowadzi tylko do jednego -> do ZABURZEŃ ODŻYWIANIA.
Bo jak inaczej można nazwać skrajne głodzenie się, które w następstwie kończy się niepohamowanym objadaniem?
W moim przypadku, po latach doprowadziło to do problemów ze strony przewodu pokarmowego, ostrych bólów brzucha, wiecznych wzdęć, zaparć, które ogromnie wpłynęły na moją psychikę, powodowały wstyd oraz brak akceptacji siebie.
A że należałam do osób, które przejmują się wszystkim i odczuwają bardzo silny stres, to moje jelita i ich praca były maksymalnie obciążone.

Ja to wszystko uświadomiłam sobie po latach, w sumie stosunkowo niedawno. Po monotonnym szukaniu przyczyny, robiąc różne badania i wierząc, że w końcu zostanie postawiona diagnoza a objawy miną jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki.
Tak nie było. Każdy wynik badania pokazywał, że w sumie jestem zdrowa.
Naprawdę całkiem niedawno, stałam się świadoma, niweluję nerwy, nie łatwo wyprowadzić mnie z równowagi, moje jelita w końcu funkcjonują jak należy a brzuch wygląda jak sobie tego życzę i jest odzwierciedleniem mojego zdrowego stylu życia. Jednak kosztowało mnie to dużo pracy.

Nie żałuję! To “zbijanie wagi” pchnęło mnie na studia dietetyczne. Chciałam pomagać zawodnikom w tych ciężkich chwilach i pragnęłam dowiedzieć się, jak zrobić to lepiej.

Sporty z podziałem na kategorie wagowe rządzą się swoimi prawami, zawodnicy oprócz przygotowania fizycznego i psychicznego, muszą zmieścić się w limicie wagowym.
W pracy z zawodnikami staram się zawsze odciążyć ich, dać gotowy plan żywieniowy do zrealizowania, który na bieżąco w razie potrzeby modyfikuję i towarzyszę im w tych przygotowaniach. Chociaż te współprace dietetyczne są bardziej stresujące od innych, lubię to!

Świadomość, choć dużo większa wśród zawodników i trenerów, nie jest wystarczająca. Nadal spotykam się z obsesyjnym ważeniem kilka razy dziennie i strachem przed wejściem na wagę. Obawą przed piciem wody, bo waga może pokazać 100g za dużo… Naciskiem ze strony trenerów, że masa ciała ma być niższa dużo wcześniej.
Chociaż to wszystko dla niektórych brzmi jak absurd, to chciałabym Wam powiedzieć, że sport zawodowy to także zaburzenia odżywiania. O tym mało się mówi, kiedyś nie mówiło się wcale.

Regulowanie masy ciała w celu osiągnięcia limitu wagowego wciąż jest najmniej przyjemną częścią przygotowań do startu w zawodach w sportach walki. Natomiast obecna wiedza pozwala to zrobić lepiej, zdrowiej, mniej obciążająco.

Do tego dążę w moje współpracy z zawodnikami. I cieszę się z miejsca w którym jestem zawodowo. Doceniam, że moja historia doprowadziła mnie tutaj

Scroll to Top